wtorek, 13 marca 2012

Dwojako. Wieczny apetyt.

Dwojako, bo w sumię nie potrafiłam się zdecydować, o czym chcę napisać.
Wieczny apetyt też jest "dwojaki" w moim mniemaniu.
U mnie wyraża się dosłownie, w wiecznym apetycie- potrafiła bym zajadać się pysznościami, z umiarem, bo umiarem, ale bez końca. Bo cóż za sens miało by życie, jeśli nie moglibyśmy celebrować bo poprzez jedzenie? Poprzez uczczenie tego, co dała nam natura, a co my przekształciliśmy w istne arcydzieła dla podniebienia?
Nie jestem jakąś niewiadomo, jaką super kucharką. Uczę się dopiero, i to często na własnych błędach- ale kocham to. Kocham gotwać i piec, kocham sama eksperymentować z przepisami; połączyć trzy, i zobaczyć co z tego wyjdzie.
Uwielbiam gotować sama dla siebie, ale dla innych też- gdyż widok, iż coś wyszło jadalne i smaczne :D; widok zadowolonych twarzy, potrafi zrekompensować wszystkie wcześniejsze porażki w kuchni, i jednocześnie daje zadatek na gotowanie i pieczenie w przyszłości.
Dlatego taż często eksploruje różne ksiązki, internet, w poszukiwiwaniu natchnień. Dziś odnalazłam naprawdę fajnego bloga, http://bakeandtaste.blogspot.com/ i mam nadzieję, w nabliższym czasie popiec coś. W sumie, nie mam zamiaru wychodzić za często z kuchni w ten weekend :D

Co do drugiego wiecznego apetytu. On też nigdy nie mija. Prawdą jest, czy jesteśmy sami czy nie, zawsze odczuwamy brak drugeij osoby. Mamy wieczną chęć na bycie z kimś. Wieczny apetyt. I dobrze, nie przyznawajcie sie sami przed sobą do tego. Jak chcecie. Okałmujcie się. Ale ilekroć ja, szczęściara ; ), rozmawiam z kimś, kto aktualnie prowadzi inny tryb życia, od mojego, łatwo wnioskuję, iż ta osoba chce mieć kogoś, kogoś bliskiego, z kim może porozmawiać, poprzytulać się, pocałować.
Cokolwiek byśmy nie robili, zawsze będzie tak, że nasza zaprogramowana przed milionami lat narura, będzie nas pchała ku ramionom innej osoby. Wieczny apetyt miłości. ; )


Na dobranoc ; )

czwartek, 1 marca 2012

Filmo-wstręt(?)

Znów trochę zbyt osbisty post będzie...
Ale nie moge nie pisać...

Jak jeden film potrafi "skrzywić" humor w ciągu chwili. I to nawet nie cały film. Ćwierć. "Skrzywić" to dobre słowo. Caly czas mam wrażenie jakbym cytrynę zjadła. No może kilo cytryny. Bo jedną to zjem bez żadnego 'załamania' na twarzy.
Nie pamiętam, kiedy ostatnio, film wywołał uczucie tego typu u mnie. Np. Las Vegas Parano- jest dobrze nakręcone, z dobrą obsadą i nawet kultura filmu jest odpowiednia, tyle że tematyka ćpania może przyĆmiewa wszystko inne, i dlatego film jest trudny do odbioru. Ale too.. Ten film.
To moja prywatna opinia. Nie będę się z nikim kłocić na ten temat. Ktoś może ten film uwielbiać, jak np Bartek, ale ja.... Nie. Jakoś takie zdecydowane jest to moje nie.

"Hair".

Może ten film nie jest w stanie do mnie przemówić, gdyż nigdy nie byłam za kulturą dzieci kwiatów, za masowym buntem przeci wszytkiemu, za ćpaniem i seksem z kim popadnie i gdzie popadnie; może po prostu ten totalny brak szacunku dla jakiej kolwiek zasady i nawet dla zasad, które wyznają inni, a nie są tym /dzieciom/ narzucane... Nie. Dla mnie zawsze była to jedna z najbardziej , dosłownie, zwichrowanych, kultur.
Czy bym zaufała komuś z "nich"? Wiem, może to uznacie za żałosne, ale odpowiedź ciśnie się na usta bez niczego "NIE!".
To oczywiste, że sobie na wzajem też nie ufamy, że mi nie ufacie ( czasem słusznie :P) , i że w przeciwieństwie do tego, oni sobie "ufali". Bzdura. Nie ufali. Wszystko zapewne mieli w głębokim poważaniu, i czy ufali komuś czy nie, to pewnie nawet nie rozważali tej kwesti, tak jak my dziś.

Nawiązując więc znów do filmu, bo odbiegłam delikatnie od tematu.
Nie jest to film dla mnie, ani dla nikogo, czyje poczucie estetyki i kultury jest dość mocno zakorzenione.
I nie jestem człowiekiem w klapkach na oczach. Przegląd reżyserów i tematyki filmowej w mojej bibliotece filmowej jest rozległy. Uiwlbiam zarówno Felliniego jak i Tarantina. A obydwaj panowie zaliczają się do kompletnie innych kategorii. "Wichrowe Wzgórza", "Katyń" czy "Avatar". Naprawdę. Nie jestem ukierunkowana na jeden gatunek filmowy. I możliwe, iż mój znajomy reżyser, Filip, by się ze mną nie zgodził co do mojego punktu widzenia. Nie wiem. Muszę go spytać.
Jednak wiem, iż mnie, ten film naprawdę zraził.
I smutno mówić, ale człowiek ma ochotę na coś "głośnego" jak np. myuzykę czy głośno puszczony inny film, by choć odrobinę zetrzeć z twarzy ten "kwaśny uśmieszek".
U mnie jeszcze jest widoczny... a już nie da się bardziej wzmocnić głośników.

Nie mówie /nie polecam/, lecz /przemyśl, co jesteś w stanie zaakceptować/, jeśli uznasz, że nawet jeśli kłóci się to z twoimi poglądami, to oglądaj. Ja tak uznałam. I zaczęłam oglądać. Jednak niestety, pierwszy raz od dawna, poległam...