piątek, 30 grudnia 2011

"New Year" Fashion!- dresses

po pierwsze : "(...) Czekam na Ciebie jak Kubuś Puchatek na miodek(...)"  jak miód na serce : *
po drugie:  http://youtu.be/Qp7Ay3vIoDg   !!!!  naprawdę, dobre do posłuchania ;)

po trzecie:

Jeżeli chcemy lśnić, to lśnijmy. Nigdy nie czekajmy na pozwolenie z zewnątrz. Działajmy, lecz nie stójmy w miesjcu. Może okazać się, że świat nie jest gotów na  "nas" ale podstąwą jest nie poddać się i dążyć do celu. Więc. Nawiązując do poprzedniego posta. Sylwester czeka. Nasze szafy też! I sklepy! I nasza wyobraźnia. Do dzieła! Pamiętajmy o tym, iż w stroju na sylwestra nie chodzi o to, by było kłóso, skąpo i goło, a o to, że ma być orginalnie. I wyróżniająco się! 




PRZEDSTAWIAM mojego kochanka:       Oscar de la Renta <3




Lanvin


Nina Ricci


Valentino


Alberta Ferretti


Anthony Vaccarel


Moschino



Moschino


Ralph Lauren


Vera Wang


Versace




Do dzieła, marsz!

czwartek, 29 grudnia 2011

new year; fashion; paris !!!

"Święta, święta i po świętach" słowa wypowiedziane koło północy, już 27 grudnia, w aucie przed moim domem przez pewnego osobnika płci przeciwnej^^
W istocie , tak jest. I zapewne każdy z nas przeżył je inaczej, jednak teraz, żyjemy nie przeszłością a...
SYLWESTREM!
Bo sylwester to co?
Czas, kiedy sopotykamy sie grupą znajomych i świętujemy miniony rok oraz cieszymy sie na nadchodzący.
Jeśli chodzi o mnie, to był jednym z najlepszych w tym stuleciu. I pal licho mature- to może i jakaś katorga była, jednak bądźmy szczerzy- przeżycie i doświadczenie też. Pokazało nam, że jeśli się postaramy, to osiągniemy to co chcemy, noo, albo prawie to co chcemy, może jakiś substytut :D

Poza tym, poznałam moc SKYPE'a, i niech Bogu będą dzięki za jego istenienie : *

Pomijając jednak te wszystkie sentymenty- sylwester to czas, zabawy, picia i mody!!!!  Owszem, mam sukienke. Śliczna i delikatna, muśnięta złotem. Lecz pomimo tego, iż ją mam,  myślę, iż należało by coś posugerować światu. Wszak, czy my kobiety, nie uwielbiamy stać przed szafą i myśleć co założyć? Taak, Taaak. Zawsze publicznie na to narzekamy, jednak, podjerzewam, iż możliwość decyzji, sama myśl, iż możemy coś stworzyć, poprzez dopasowanie do siebie różnych rzeczy; stanowi dla nas niezłą zabawę. Ten dreszcz emocji gdy się uda; poczucie złości i furii, gdy w końcu stajemy przed lustrem i stwierdzamy, że NIE, jednak się nam nie udało, i znów trzeba od początku. Właśnie te uczucia powodują, iż jeszcze bardziej czujemy się kobietami- jesteśmy zmienne, jak przypływ i odpływ- może dziś jesteśmy aniołami dla wszystkich, może nie.  Moda nas odzwierciedla, pokazuje, jak się dziś czujemy; czy checmy by nas świat zauważył czy nie. Czy chcemy być barwnym, rajskim ptakiem, czy może kameleonem. Trampki, jeansy i podkoszulek, czy moze szpilki, rurki i delikatna tunika, podkreślająca czarne kryształy na naszym nadgarstku.  To wszytko to MODA. To wszystko to KOBIETY. Jedno nie istaniało by bez drugiego, gdyż kreatywność leży w naszej naturze, a moda opiera się na spostrzeżeniach dotyczacych nas i naszych zapotrzebowań.

I jako kobieta, ja, kocham wybiegi, kocham pokazy, kocham projekantów, więc i Vogue'a. Więc i każdy Fashion Week w Nowym Jorku, w Mediolanie, w Londynie i w Paryżu.
Paryż. Nadchodze już w marcu! I wiecie co? Od dłuższego już czasu, robię liste ubrań do zabrania. W głowie oczywiście. Raz nadejdzie mnie jedna myśl, jednak za chwilę mam kolejną. I tak dalej. Po jakimś czasie, moja głowa to szafa, którą trzeba uporządkować, z której trzeba wyrzucić zbędnę rzeczy i zostawić tylko te, które stworzą prawdziwe, orginalne arcydzieła, warte Paryża, jednej z stolic mody. I liczę się z tym, iż ciężar bagażu mnie ogranicza, ale czyż my, kobiety, nie jesteśmy na tyle pomysłowe, by i z takim małym problem sobie poradzić?

piątek, 16 grudnia 2011

Christmas-love-time

Nadchodzą święta. Wszędzie je już zawuważamy, pędzimy do sklepów i kupujemy. Czasem kupujemy masowo, np pięć identycznych aniołków , dla pięciu nie znających się osób. ERROR!
Nie powinniśmy tak robić.
Według mnie, świąteczny czas ma swoją magię poprzez niepowtarzalność. Każda gwiazdka co roku, wygląda inaczej. Nigdy nie będzie taka sama. Nie powtórzy się. Przy stole mogą zasiadać inni ludzie; w tle lecieć inna kolęda, pod choinką są inne prezenty a sama choinka jest wystrojona w nowy, orginalny sposób. Raz jest czerwona, raz złota, raz z ozdób szklanych lub porcelanowych.
Dlatego też, wracając do przentu. Nawet jeśli mamy zamiar obdarować prezentem osobę, która nie odgrywa istotnej dla nas roli w naszym życiu, to powinien to być prezent, który się jej przyda lub który ukazuje jej osobowość, charakter, to co lubi. A nie produk kupiony 'masowo'-  ma być "inny".
Jest z nami jeszcze gorzej, jeśli w ten sposób kupujemy dla naszych bliskich. Bez większego przemyślenia. Idziemy do centrum z zamiarem kupna; nie z zamiarm kupna czegoś konkretnego.
A poza tym- kto mówi, że prezent musi być kupiony? Może być ręcznie zrobiony. Takie oddają pasję, ukazują spędzony czas nad tym, co zostało stworzone. Ukazuje uczucie, gdyż ręcznie robione prezenty, są prezentami najbardziej przemyślonymi, najbardziej osobistymi. I tylko to, czy znamy osobę dla której to robimy, będzie miernikiem tego, czy trafiliśmy z własną pomysłowością.

Dlatego Christmas time- to Christmas-love-time. W tym okresie ukazują się nasze prawdziwe oblicza. Bo owszem, każdy może być zabiegany, nie mieć czasu przed samymi świętami już, ale jeśli wiemy, że święta się zbliżają, to czy w takim razie, nie powinniśmy zacząć myśleć  o nich wcześniej? No właśnie. Więc jeśli kochamy, pamiętamy i czujemy coś do obdarowywanych ludzi, to nie możemy sie potem wykręcać brakiem czasu, gdyż powinniśmy już o nich myśleć wcześniej.

I pomijając aspekt prezentów, Christmas-love-time-> czas, gdy powinniśmy być bardziej uczuciowi; czas gdy okazywanie miłych gestów i czułości, czas gdy drobny buziak w czoło znaczy dla nas tyle co zawsze, ale czuć w nim jednak coś więcej.

A czyż to nie jest właśnie ważne w naszym świecie? Bycie dla drugiego człowieka? Jesteśmy tak zabiegani za swoimi pasjami i pragnieniami, że często zapominamy o innych, będących w okół nas. Więc chodź przez ten krótki czas, postarajmy się uważać na otaczjący nas świat jeszcze bardziej. Chciejmy być bardziej. Chciejmy kochać bardziej. Bądźmy! Kochajmy!

Nie będąc skromnym, akurat ja nie narzekam na brak czegokolwiek. Może. Czasem. Drobnej uwagi. Ale jest to ledwie odczuwalne. Bo czasem, ten drobny delikatny pocałunek w czoło, przyprawia moje serducho o przypływ szczęścia i gorąca.  Chcę potem, by on trwał, gdyż ukazuje mi wspaniałość tego wszystkiego, co jest pomiędzy nami. 

Dlatego, życzę wszystkim, by przestali  "latać"   jak pszczoły w ulu, i zauważyli wspaniałość nawet najdrobniejszych gestów i rzeczy, gdyż bez tego, nie jesteśmy w pełni nami, bo jako ludzie potrzebujemy akceptacji i uczucia, czy się do tego przyznajemy czy nie. Bo chcemy dawać i być obdarowanymi. Bo chcemy mieć ten czas, choć nie zawsze sie udaje. 
Więc postarajmy się to wszystko zrealizować, poczuć. Choćby przez chwilkę. W tegorrocznym Christmas-love-time.

środa, 14 grudnia 2011

being in a relationship means something?

Czy w dzisiejszym, modnym świecie naprawde tak nam trudno pamietać , iż nie jesteśmy sami? Skąd się bierze przekonanie, że zabieganie o uwagę, to wręcz swojego rodzaju  faux paix?
Czy naprawdę nie możemy, czy naprawdę tak trudno, pamiętać nam o tym, iż being in a relationship means something?
Współczesna kobieta, lubi nosić szpilki do wyrafinowanego żakietu lub jeansów; lub trampki w mocnym, rzucającym się w oczy kolorze. Lubimy manifestować, iż jesteśmy nizależne. i by to udowodnić, wiele robimy w tym kierunku. Potrafimy jednocześnie robić perfekcyjny make up i uczyć się języków, by nie odczuwać potrzeby drugiej osoby; bądź też dużo ćwiczymy, by być silnymi i móc sie obronić przed ewentualnym złem. Zmienił się od stuleci znany stereotyp, iż kobieta jest krucha i potrzebuje silnego, MĘSKIEGO wsparcia. Zmieniło się wiele, w każdym spekturum naszego, społecznego życia.
Jednakże.
Zjawisko "związku" pozostało, i pomimo, iż wiele się w nich pozmieniało, i samo tylko myślenie o nich też, to jednak wiele w nim z przeszłości.
Gdzieś przeczytałam pewnego rodzaju słownik . Gdy kobieta mówi "zimno mi" ozacza to "weź koc i przytul się do mnie" "nic mi nie jest"-> "przytul mnie mocno, zaraz się rozpłaczę".
Prawda więc jest taka, iż owszem, chcemy same rzadzić swoim życiem, ale chcemy również, by ktoś je z nami dzielił. By był przy nas, nie zostawiał, nie sprawiał, byśmy miały wrażenie, że nie jesteśmy dla tego kogoś ważne, gdyż on nie ma czasu sprawdzić poczty głosowej bądź skrzynki, na której jest milion 'natrętnych' wiadomości od nas.
Zawsze było w guście,  by to MĘŻCZYZNA starał się o względy. Lecz gdy w końcu je zdobył, rola 'spadała' na kobietę. I to nie, ba, może  powiedzmy, już nawet z przesadą, przez rok, jak w wypadku MĘŻCZYZNY, ale przez resztę życia. Bo to kobieta musiała się starać by obiad był smaczny; koszule wyprane i wyprasowane i dzieci nakarmione; a wieczorem musiała dodatkowo mieć energię i być szczęśliwą, gdy MĘŻCZYZNA miał ochotę "na coś jeszcze" przed snem.
I, dawniej było tak, że kobieta bała się odrzucenia. Że w ewentualnej sytacji, nikt już jej więcej nie będzie chciał. Więc się starała, ze wszystkich sił spełnić wszytkie możliwe aspekty, we wszystkich możliwych dziedzinach.

A dziś? Pomimo, iż nie boimy się odrzucenia z powodów, które istniały w przeszłości, to i tak odczuwamy strach. Bo czyż, nie czujemy? Czy nie boimy się, iż stracimy kogoś, na kim nam zależy? Albo, czy nie boimy się, iż brak znaku życia od drugiej osoby przez cały dzień, nie oznacza, iż tak naprawdę, my czujemy więcej a ta druga osoba traktuje to 'od tak"? Takich myśli w naszych głowach jest milion.

Tylko że, MĘŻCZYŹNI myślą inaczej. A w każdym bądź razie, tak sobie, tłumaczymy ich zachowanie, by choć strochę siebie same uspokoić. By móc zasnąć, a nie zadręczać sie myślami, iż coś się dzieje, iż nie kocha tak jak my.
Jednak, MĘŻCZYŹNI powinni widzieć, iż bycie w związku coś oznacza. Oznacza bycie i pamiętanie o drugiej osobie. Dbanie o jej uczucia i nerwy. O zważanie uwagi na to, co nas martwi i cieszy....

środa, 7 grudnia 2011

NIE JESTEŚMY TU SAMI

Gdy rzecz nie idzie po myśli, trzeba pamietać o tym, że w około są inni i że możesz na nich polgać.
Często nam jest dobrze, gdy jesteśmy sami, ale musimy pamietać, że żyjemy w społeczeństwie.
Dlatego tak ważne jest, by mieć kogoś.
Dziś w przeciągu 3h aż 4 osoby okazały się niezbędne- Kala, Robert, Seba i Kuba. I może nie zrobili wiele, ale było tego tyle , by móc się uśmiechnąć, wyszczerzyć zęby do lustra.
Obecnie, w mojej 'erze' lubimy być samodzielni. Ja lubię. Lubie wszystko sama zaplanować, nie cierpie gdy sie podejmuje za mnie decyzje lub mówi mi, co mam zrobić. I pomimo to wszystko, wiem też jak ważni są przyjaciele, i dlatego czasem trzeba się ugiąć i spasować, ale oni też odwzięczają się tym samym. Wiec jestem. I oni są. Tworzymy całość kompromisów, pomocy, śmiechu i przyjaźni.
Nie jesteśmy sami. Ja czuję, że nie jestem. I jestem z tego powodu zadowolona ^^

sobota, 3 grudnia 2011

Nasze żywe fascynacje; Siena.

Ja nie krzyczę, ja nie wyrażam przy każdej sposobności tego, że kocham Sienę. Że kocham dotyk rozgrzanej cegły na rynku, gdy ogrzało ją popołudniowe słońce. Nie krzyczę, że uwielbiam zamknąć oczy i wsłuchiwać się w odgłosy dookoła, jak rozmowę włochów lub zwykły , charakterystyczny dla takiej posadzki dźwięk butów chodzących po niej. Nie krzyczę , że patrzenie w niebo, obojętnie, wschodzące, mocno już świecące lub zachodzące, gdy moje plecy ogrzewa ciepło, jest jednym z najwspanialczych przeżyć w tym mieście. Nie krzyczę, że najlepszą pizze na wynos można dostać na prawo od Palazzo Publico, z małej pizzeri na rogu. Albo że pije się tu wyśmienitą kawę na stojąco. Lub że na zakupach w sienieńskim Benettonie czujesz się jak bogini we własnej kaplicy, gdyż tak wspaniałe jest tam sklepienie.
Nie krzyczę, że każde miejsce tam ma swoją magię, w której czuć aromat włoch. Nie krzyczę, że na marmurze  Duomo również można leżeć i komplementować świat i swoje problemy.
Albo, że w różnych uliczkach tego miasta, można nagle w ścianie spotkać wizerunki św. Katarzyny lub św. Barnarda ze Sieny, którzy walczyli z ubóstwem; lub wylegującego się, pulchnego kota leżącego u stóp swojej starszej pani, żywo rozmawiającej z sąsiadką podlewającą krwisto czerwone pelargonie.
Nie krzyczę, że to wszystko wprowadza mnie w stan uniesienia. Jest to we mnie. 
Ale krzycz. Krzycz jeśli czujesz się przez to szczęśliwy. Krzycz, jeśli tak to chcesz pokazać światu. Bo jeśli przez to,  wszystko jest dla Ciebie lepsze, to i dla mnie. Krzycz, bo gdy i ty jesteś szczęśliwy- ja mogę być. Jeśli ty się śmiejesz to i ja się śmieję.Bo gdy ty czujesz, że jesteś, to i ja czuję , że współistnieję.

czwartek, 1 grudnia 2011

O NASZYCH AWERSJACH

A może czasem, dla większego dobra lub dla dobra osoby, która jest dla nas ważna lepiej by było gdybyśmy się pozbyli pewnych awersji?

I nawet, jeśli one narodziły się poprzez tą osobę? Jeśli ona odczuwa głęboką facynację i zamiłowanie do tej rzeczy, miejsca, sprawy, więc w każdej możliwej chwili o tym wspomina, przy każdej okazji, przy każdym , nawet drobnym nawiązaniu...- to może my czujemy się zazdrośni? I dlatego czujemy awersję?
Co jeśli, nas to tak zacznie złościć, że bliska nam osoba w końcu to zauważy? Jak to wtedy wyjaśnimy? Tak nagle?
Jesteśmy ludźmi, więc gdy sytuacja będzie gorąca i gwałtowna, zaczniemy zmyślać.
I co to będzie? Największe badziewie. "Oh.. to przez pogodę" " W pracy mi dziś nie poszło" "Przejadłam się i jest mi nieodbrze"
Po tylu latach bycia dziewczyną, niestety wiem co mówię.
I stwierdzam teraz poważnie. Czas to zmienić. Pozostaje pytanie; W jakim tempie się to uda? Czy będzie to zmiana od tak- pstryknę palcami i już , mówię prawdę prawdę i tylko prawdę ( Oczywiście. Jeśli chodzi o wcześniejsze lata- zawsze mówi się prawdę- jeśli chodzi o sukienki i buty!) ? Czy może będę potrzebować paru 'ćwiczeń' zanim to nastąpi?
Tak czy inaczej.
Tak, przyznaję się. Jestem zazdrosna. Jestem cholernie zazdrosna o Paryż. I tak. Właśnie sama sobie w myślach zaprzeczyłąm troche wcześniejszym słowom- pomyślałam ' o ten zakichany Paryż'.
Nic na to nie poradzę. Jest jak jest.
Ale jest już postęp. Publicznie się przyznałam, choć i tak podejrzewam, że pewna osoba tego nie przeczyta, i może dlatego to napisałam.
Ale wracajac do meritum- wypieranie. Tak by można było nazwać niewygodne dla nas sprawy. Sprawy, które z czasem stają się nieprzyjemną, głęboką drzazgą w palcu. Sprawą, którą jak najszybciej trzeba wyciągnąć na wierzch, gdyż pozostająca pod powierzchnią, może nam poważnie zaszkodzić.
Ale jak to zrobić?
 Czy bycie tylko 'człowiekiem' nam tego nie utrudni? Czy nie nawykliśmy do komplikowania wszystkiego co mozliwe?

A może, pomoże nam najzwyklejsze lekarstwo- poczuć i poznać, to co kogoś tak facynuje, a i może w końcu i nas to zainteresuje?

poniedziałek, 27 czerwca 2011

pola bitew

Pole bitwy nr 1- Tychy- przegrane. Może mnie nie zabije, ale powoduje , że czuję się parszywie i jeszcze gorzej niż wczoraj.
Pole bitwy nr2- jutrzejsze zdjęcia- oczekuję pozytywnych negatywów :DP
Pole bitwy nr 3- jak nie ruszyło sie , tak dalej nic sie nie dzieje. To jak ugrzeźnięcie w bagnie albo ruchomych piaskach- im bardziej chcesz się ruszyć, tym jest gorzej....
Pole biwty nr4- moje życie. Musi ruszyć z kopyta. Coś się musi zacząć znów dziać. Zaczynam tęsknić za Starą Paulą. Taką separcję miałyśmy na 7 miesięcy. Ale odnoszę wrażenie, że wróci. I to, jesli się zdarzy, to ze zdwojoną siłą. Ale jednocześnie z mniejszą dozą racjonalizmu.  A to źle. No ale. Jak się bawić, to się bawić.... Tylko czemu perspektywa takiej zabawy mnie nie bawi, jak dawniej? ...

sobota, 25 czerwca 2011

aut

czy czujecie sie czasem wyautowani? wiecie, ze teoretycznie mozecie cos zdzialac, ale ewidentnie nikt nic od was nie chce?
tak sie czuje. tak totalnieeeeeeeeee wyautowana. pilka dla przeciwnika. a ja nie mam planu jak ja odbic. ba. nawet jakbym miala plan, nie bylby on w stnie sie zrealizowac, bo zbyt duzo czynnikow nie zalezalo by ode mnie.
w takiej chwili czlowiek nie wie co robic. moze ma pare wyjsc...
poddac sie. sprobowac cos zrobic ale bez wiekszej wiary w zwyciestwo. walczyc. albo poczytac Sun Tzu. sztuka wojny. wojna domowa. w milosci jak na wojnie. front drugim domem. powstaje mi w glowie tylko jedno pytanie. czy warto?
...
Czy warto?

poniedziałek, 25 kwietnia 2011

Economy. Stocks.

TIME- BRIEFING- ROYA WOLVERSON 

Fear Factor. Roiling markets can be good for growth.

Japan's earthquake spoked investors. But the jitters could actually help U.S. markets grow. After Japan's disaster, the market's "fear gauge", a measure of volatility  called the VIX, nearly doubled to 29 from its mid-February low, the biggest jump in 10 months. That put a damper on stocks;  the S&P 500 dropped 6% the same month. Rising volatility and falling stock prices typically go hand, since fear makes investors recoil from riskier bets. But the opposite is also true: when volatility starts to fall, stock prices usually begin to rise. And some experts believe that during bull markets like this one, spikes in volatility can be a healthy catalyst fro growth. "After a reality check like Japan, people think, What hasn't killed us makes us stronger" says  Auerbach Grayson analyst Richard Ross.
After its initial  spike, the VIX dropped 45% in the week after  Japan's quake, the biggest dive in the index's history. Since then, volatility has hovered around 17, below its average of 18 last year and 27 in 2009. And stock prices are on the rise. Of course, volatility could  bounce back.  Troubles aren't over for Japan, Europe or the Middle East.  But in the next year, Goldman Sachs predicts, volatility will continue to fall, as investors adopt to those risks and as the U.S. economy improves. While Japan seemed like a major market event, investors have already moved on.

niedziela, 3 kwietnia 2011

Economy. Jak kupić osłomuła?

Osłomuł, jest to krzyżówka ogiera konia domowego z klaczą osła. Nie rozmanaża się. Jadnak co to ma do ekonomi?
Otóż zanim Polska weszła do Uni, na granicy i w handlu, nie mówiło się " mam 100 sztuk osłomułów" tylko "100 sztuk towaru o numerze rejestracyjnym 01019090". W sumie obecnie też się nie mówi" mam osłomuły" tylko podaje się inny numer, obowiąujący w całej Unii. :D
Dziś zajmę się w skrócie pewnym kierunkiem handlu- importem.
Co jest ważne w transakcji iportowej osłomuła? Jakie są  czynniki, które definiują tą konkretnę transakcję?
Czy jest to:
1) koszt transportu?
2)koszt paszy?
3) stan zdrowia zwierzęcia?
4) masa? płeć?
5) cena?
6) waluta w jakiej dokonuje się transakcji?
7) warunki kontraktu?
Otóż. 7 razy NIE.
Te czynniki nie mają wpływu na sprowadzanie jekiego kolwiek towaru z zza granicy. Parametrem opłacalności  jest Kraj pochodzenia Towaru. Te narzędzia regulacyjne to polityka handlowa danego kraju. To kraj ustala, jaki jest  procent opłat za cło na granicy. Niektóre kraje obowiązuje 0%, inne 5, 7 czy 10%. Niektóre jednak mają zakaz, i choćby się dostało np. darowiznę 100 żywych osłomułów z Argentyny, i nie trzeba było ponosić żadnych opłat za transport, opiękę medyczną dla zwierząt czy paszę, a co jedyne by trzeba było zrobić, to odebrać je na granicy; TO I TAK nie wjadą one do kraju, jeśli na granicy nie ma porozumienia z  krajem pochodzenia zwierząt.
Przy żywym zwierzęciu, jakim jest np. osłomuł, mówimy o towarze jednorodnym i ustalenie kraju pochodzenia jest łatwe. Co jednak, gdy np. mamy do czynienia z puszczką sardynek? Przyjżyjmy się. Sardynki poławia się na morzach miedzynarodowych, paukuje się je do puszek produkowanych w Chinach, naklejka na opakowaniu jest produkowana w Niemczech, rybacy są Finami, koncern ma siedzibę we Francji, jednak właściciel jest Polakiem? W tym wypadku, ustala się specjane regulacje, prawa i zakazy, i jest to zapisane w umowie.
A więc: jak kupić osłomuła? Odp. Roztropnie, i  z wcześniejszym zapoznaiem się z polityką handlową kraju.

sobota, 2 kwietnia 2011

Economy. Where the Jobs are in U.S.

Time- Briefing- Stephen Gandel

Where the Jobs are. U.S. states offer an answer to the employment puzzle.
North Dakota has the fastest-growing employment market. But Texas is the jobs leader- adding them four times as fast as any other state. The reason may be cheap housing, drawing people to the state and creating jobs. Home prise in both Texas and North  Dakota  are below the national average. New Jersey , an employment laggard, has some of the highest-priced homes in the country.




Year-over-year change in employment, December 2010
North Dakota. 3,7%
Texas 2,1%
Alaska 2,0%
Wyoming, Nebraska, South Carolina   1-1,9 %
Utah, California, Oklahoma, Tennessee, Ohio, Iowa, Colorado, Kentucky...  0- 0,9 %
Idaho,  Nevada, Arizona, New Mexico, Kansas, Missouri, Minnesota, Alabama, Georgia, Virginia, New Jersey , North Carolina, - below 0%

sobota, 19 marca 2011

Portrait, Eva ;*




so lovely photograph which presents so lovely person ;* Eva! : )

it's high time for part under the name "portraits" ; )

poniedziałek, 14 marca 2011

Jacobs


Marc Jacobs

Wiem, trochę zaniedbałam.
Ale to wszytko przez imprezy;  takich fajnych trzech angoli, jak Jack, William i John ;p oraz takiego jednego polaka, choć może obecnie należy go przemianować na francuza :D

poniedziałek, 7 marca 2011

Ricci

Nina Ricci


...
Love can touch us one time
And last for a lifetime
And never let go till we're one

Love was when I loved you
One true time I hold to
In my life we'll always go on
...

Celine Dion "My heart will go on"

niedziela, 6 marca 2011

Lanvin

Lanvin ;)



Nie.

Mnie tu nie ma.
Uciekłam przed światem. Przed hałasem.
Przed jasnym światłem dnia.
Stałam się nocą. Zjawą.
Straszę, odzywając się do Ciebie.
Czyżby anioł w ciele diabła?
Nie. Raczej diabeł w ciele anioła.
Noc się rozpoczyna
I łowy.
Czy myślisz, że jesteś ofiarą natręctwa?
Nie. Jesteś ofiarą głodu.

Jacobs


Marc Jacobs ;)

Czekanie na odpowiedź, może być chwilą, ciągnącą się w nieskończoność...

sobota, 5 marca 2011

fashion week? Dominguez


Adolfo Dominguez
No to co? fashion week na blogu?
Zdjęcie z Barcelony ;)
Nie ma to, jak dobra kombinacja z rana. Zielona herbata, jabłko, trening z workiem treningowym, drążkiem i bieganie ;)

wtorek, 1 marca 2011

Pure Truth

I just can say, that I love it.  Pure Truth ;*



I hate the world today
You're so good to me I know but I can't change
I tried to tell you but you look at me like maybe
I'm an angel underneath; innocent and sweet
Yesterday I cried; Must've been relief to see the softer side
I can undertsand how you'd be so confused
I don't envy you; I'm a little bit of everything
all roled into one


I'm a bitch I'm a lover
I'm a child I'm a mother
I'm a sinner I'm a saint
I do not feel ashamed
I'm your hell I'm your dream
I'm nothing in between
you know you wouldn't want it any other way


So take me as I am
This might mean you'll have to be a stronger man
Rest assured that when I start to make you nervous
I'm going to extremes; Tomorrow I will change
And today won't mean a thing


I'm a bitch I'm a lover
I'm a child I'm a mother
I'm a sinner I'm a saint
I do not feel ashamed
I'm your hell I'm your dream
I'm nothing in between
you know you wouldn't want it any other way

Just when you think, you got me figured out
The season's already changin'
I think it's cool; you do what you do
And don't try to save me


I'm a bitch I'm a lover
I'm a child I'm a mother
I'm a sinner I'm a saint
I do not feel ashamed
I'm your hell I'm your dream
I'm nothing in between
you know you wouldn't want it any other way


I'm a bitch, I'm a tease
I'm a goddess on my knees
When you hurt; when you suffer
I'm your angel undercover
I'm enough; I'm revived
Can't say I'm not alive
You know I wouldn't want it any other way

Alanis Morissette "Bitch"

poniedziałek, 28 lutego 2011

Iskierka nadzieji

Jestem człowiekiem. Zmęczonym. Wynędzniałym. Jestem dzieckiem świata. Wyeksploatowanym.
Snuję się po świecie. Od kąta do kąta. Nucę starą piosenkę świata.
O bółu, rozpaczy i nędzy. Biedzie, brudzie i chorobie.
Jestem dzieckiem świata. Znajdującym się na krawędzi.
W życiu widziałam wiele. Tyle krzywd nie wyrzadza sobie nic innego, jak tylko ludzie.
Tylko ludzie są zdolni do tych wszytkich czynów.
Jednak jestem dzieckiem świata.
A tu jest wszystko. Więc znalazłam małą iskierkę nadzieji.
Widziałam ją w sercach dzieci. Dorosłych.
Płonęła płomieniem o różnej barwie, różnym natężeniu.
Najbardziej lubiłam tę krwisto-pomarańczową. Potrafiła ogrzać mnie tak, iż nie czułam chłodu.
Iż cały zimny i bezbarwny świat znikał.
Czułam, iż chcę tu nawet być.
Iż nie jest tu tak strasznie.
Czułam... miłość.
Wiedziałam co się dzieje na zewnątrz. Że są wojny, nienawiści.
Wiedziałam.
A mimo to, pierś rozsadzał mi ból, który mógł się jeszcze potęgować i potęgować.
A ja nie miałam bym nic przeciwko.
Ból rozpalający. Ból kojący.
Słodki ból miłości.

sobota, 15 stycznia 2011

Odmiana nazwiska

Nazwisko.
Wizytówka człowieka. Rzecz, której nie jest łatwo się pozbyć. Trzeba składać podania, bawić się w całą biurokratyczność. Tak więc zazwyczaj pozostaje z nami do końca życia. Chyba, że zmieniamy je poprzez ślub. Ale to całkiem inna bajka.
Każda osoba ma inne podejście do nazwiska. Jedni uważają je za ważne, drugie za niezbędne do funkcjonowania w ogólnym społeczeństwie i pod skrzydłami prawa. Są osoby, które się wstydzą  nazwisk, ale miejmy nadzieję, że są oni w znacznej mniejszości, bowiem nazwisko to my, ono nas określa, pozwala kojarzyć.
Tak więc, gdy osoba trzecia ja przekształci lub zniekształci, coś się w nas burz. Gniew, złość, podejrzliwość. Ja miałam tak nie dawno. Ostatnia wywiadówka w życiu. Wychowawca umieszcza kartki z ocenami i zachowaniem w kopercie. A na niej... Kto to widział żeby do kogoś mówić "Państwo Steinertowie" albo "Państwo Rakowie". Boże, ludzie zmiłujcie się! Nie dość, że to wogóle nie jest polskie nazwisko, a więc podlega innym zmianą, a właściwie to zmiany te nie istnieją, to jeszcze w jakiś sposób brzmi to niedorzecznie i dla mnie, obrażająco! Mój kolega również się ze złościł " (...) Jeśli jeszcze raz tak to odmieni, to nie wiem co jej zrobie (...)" . Unoszę rękę. Pytam "Dlaczego tak to pani odmieniła?" Na co ona, lekkim tonem " Bo tak się odmnienia" Koniec. Kropka. Nie wyjaśniła nic. Tylko patrzyła jak moją i kolegi twarz, które  wykrzywiał kwaśny grymas. Zresztą. Porównajcie. Co brzmi bardziej dostojnie "Państwo Steinert" czy "Steinertowie" albo "Państwo Rak" czy "Rakowie".
Według jednej definicji "(...)nie odmienia się nazwisk obcych, które ze względu na ich formę nie dadzą się dopasować do polskich wzorców deklinacyjnych(...)" według innej "(...)Nazwiska męskie polskie i obce zakończone na spółgłoskę odmieniają się jak rzeczowniki pospolite o tym samym zakończeniu(...)".
No i ok. Ale co dalej? Mojego naziwska nie odmienia się dla kobiet i mężczyzn. Pan Steinert. Pani Steinert. Panna Steinert. KONIEEEC. Nic dalej. Co się tyczy liczby mnogiej, to nazwisko Steinert podpada pod pod pierwszą definicję, bo "nie da się go dopasować do wzorców deklinacyjnych".
Dlatego się we mnie krew burzy. Jestem dumna ze swojego nazwiska, i nie dam go sobie polonizować. Ostatnio, całkiem inna nauczycielka, powiedziała, że kiedyś wejdzie ustwa, iż nazwiska innego pochodzenia niż polskiego, będą polonizowane.
CO?
A no właśnie to. Państwo polskie ewidentnie ma chrapkę, na koncepcję Dmowskiego z 1920.  Koncepcja inkorporacyjna. Polski nacjonalizm. We wszystkich innych krajach ludzie żyją sobie w spokojnie pozostawionym nazwiskiem. Tylko u nas muszą się doczepiać.
Wiecie co? Dajcie sobie ... Eh. Szkoda na nasz rząd w ogóle, słów.
Żałośni. I tyle.