piątek, 30 grudnia 2011

"New Year" Fashion!- dresses

po pierwsze : "(...) Czekam na Ciebie jak Kubuś Puchatek na miodek(...)"  jak miód na serce : *
po drugie:  http://youtu.be/Qp7Ay3vIoDg   !!!!  naprawdę, dobre do posłuchania ;)

po trzecie:

Jeżeli chcemy lśnić, to lśnijmy. Nigdy nie czekajmy na pozwolenie z zewnątrz. Działajmy, lecz nie stójmy w miesjcu. Może okazać się, że świat nie jest gotów na  "nas" ale podstąwą jest nie poddać się i dążyć do celu. Więc. Nawiązując do poprzedniego posta. Sylwester czeka. Nasze szafy też! I sklepy! I nasza wyobraźnia. Do dzieła! Pamiętajmy o tym, iż w stroju na sylwestra nie chodzi o to, by było kłóso, skąpo i goło, a o to, że ma być orginalnie. I wyróżniająco się! 




PRZEDSTAWIAM mojego kochanka:       Oscar de la Renta <3




Lanvin


Nina Ricci


Valentino


Alberta Ferretti


Anthony Vaccarel


Moschino



Moschino


Ralph Lauren


Vera Wang


Versace




Do dzieła, marsz!

czwartek, 29 grudnia 2011

new year; fashion; paris !!!

"Święta, święta i po świętach" słowa wypowiedziane koło północy, już 27 grudnia, w aucie przed moim domem przez pewnego osobnika płci przeciwnej^^
W istocie , tak jest. I zapewne każdy z nas przeżył je inaczej, jednak teraz, żyjemy nie przeszłością a...
SYLWESTREM!
Bo sylwester to co?
Czas, kiedy sopotykamy sie grupą znajomych i świętujemy miniony rok oraz cieszymy sie na nadchodzący.
Jeśli chodzi o mnie, to był jednym z najlepszych w tym stuleciu. I pal licho mature- to może i jakaś katorga była, jednak bądźmy szczerzy- przeżycie i doświadczenie też. Pokazało nam, że jeśli się postaramy, to osiągniemy to co chcemy, noo, albo prawie to co chcemy, może jakiś substytut :D

Poza tym, poznałam moc SKYPE'a, i niech Bogu będą dzięki za jego istenienie : *

Pomijając jednak te wszystkie sentymenty- sylwester to czas, zabawy, picia i mody!!!!  Owszem, mam sukienke. Śliczna i delikatna, muśnięta złotem. Lecz pomimo tego, iż ją mam,  myślę, iż należało by coś posugerować światu. Wszak, czy my kobiety, nie uwielbiamy stać przed szafą i myśleć co założyć? Taak, Taaak. Zawsze publicznie na to narzekamy, jednak, podjerzewam, iż możliwość decyzji, sama myśl, iż możemy coś stworzyć, poprzez dopasowanie do siebie różnych rzeczy; stanowi dla nas niezłą zabawę. Ten dreszcz emocji gdy się uda; poczucie złości i furii, gdy w końcu stajemy przed lustrem i stwierdzamy, że NIE, jednak się nam nie udało, i znów trzeba od początku. Właśnie te uczucia powodują, iż jeszcze bardziej czujemy się kobietami- jesteśmy zmienne, jak przypływ i odpływ- może dziś jesteśmy aniołami dla wszystkich, może nie.  Moda nas odzwierciedla, pokazuje, jak się dziś czujemy; czy checmy by nas świat zauważył czy nie. Czy chcemy być barwnym, rajskim ptakiem, czy może kameleonem. Trampki, jeansy i podkoszulek, czy moze szpilki, rurki i delikatna tunika, podkreślająca czarne kryształy na naszym nadgarstku.  To wszytko to MODA. To wszystko to KOBIETY. Jedno nie istaniało by bez drugiego, gdyż kreatywność leży w naszej naturze, a moda opiera się na spostrzeżeniach dotyczacych nas i naszych zapotrzebowań.

I jako kobieta, ja, kocham wybiegi, kocham pokazy, kocham projekantów, więc i Vogue'a. Więc i każdy Fashion Week w Nowym Jorku, w Mediolanie, w Londynie i w Paryżu.
Paryż. Nadchodze już w marcu! I wiecie co? Od dłuższego już czasu, robię liste ubrań do zabrania. W głowie oczywiście. Raz nadejdzie mnie jedna myśl, jednak za chwilę mam kolejną. I tak dalej. Po jakimś czasie, moja głowa to szafa, którą trzeba uporządkować, z której trzeba wyrzucić zbędnę rzeczy i zostawić tylko te, które stworzą prawdziwe, orginalne arcydzieła, warte Paryża, jednej z stolic mody. I liczę się z tym, iż ciężar bagażu mnie ogranicza, ale czyż my, kobiety, nie jesteśmy na tyle pomysłowe, by i z takim małym problem sobie poradzić?

piątek, 16 grudnia 2011

Christmas-love-time

Nadchodzą święta. Wszędzie je już zawuważamy, pędzimy do sklepów i kupujemy. Czasem kupujemy masowo, np pięć identycznych aniołków , dla pięciu nie znających się osób. ERROR!
Nie powinniśmy tak robić.
Według mnie, świąteczny czas ma swoją magię poprzez niepowtarzalność. Każda gwiazdka co roku, wygląda inaczej. Nigdy nie będzie taka sama. Nie powtórzy się. Przy stole mogą zasiadać inni ludzie; w tle lecieć inna kolęda, pod choinką są inne prezenty a sama choinka jest wystrojona w nowy, orginalny sposób. Raz jest czerwona, raz złota, raz z ozdób szklanych lub porcelanowych.
Dlatego też, wracając do przentu. Nawet jeśli mamy zamiar obdarować prezentem osobę, która nie odgrywa istotnej dla nas roli w naszym życiu, to powinien to być prezent, który się jej przyda lub który ukazuje jej osobowość, charakter, to co lubi. A nie produk kupiony 'masowo'-  ma być "inny".
Jest z nami jeszcze gorzej, jeśli w ten sposób kupujemy dla naszych bliskich. Bez większego przemyślenia. Idziemy do centrum z zamiarem kupna; nie z zamiarm kupna czegoś konkretnego.
A poza tym- kto mówi, że prezent musi być kupiony? Może być ręcznie zrobiony. Takie oddają pasję, ukazują spędzony czas nad tym, co zostało stworzone. Ukazuje uczucie, gdyż ręcznie robione prezenty, są prezentami najbardziej przemyślonymi, najbardziej osobistymi. I tylko to, czy znamy osobę dla której to robimy, będzie miernikiem tego, czy trafiliśmy z własną pomysłowością.

Dlatego Christmas time- to Christmas-love-time. W tym okresie ukazują się nasze prawdziwe oblicza. Bo owszem, każdy może być zabiegany, nie mieć czasu przed samymi świętami już, ale jeśli wiemy, że święta się zbliżają, to czy w takim razie, nie powinniśmy zacząć myśleć  o nich wcześniej? No właśnie. Więc jeśli kochamy, pamiętamy i czujemy coś do obdarowywanych ludzi, to nie możemy sie potem wykręcać brakiem czasu, gdyż powinniśmy już o nich myśleć wcześniej.

I pomijając aspekt prezentów, Christmas-love-time-> czas, gdy powinniśmy być bardziej uczuciowi; czas gdy okazywanie miłych gestów i czułości, czas gdy drobny buziak w czoło znaczy dla nas tyle co zawsze, ale czuć w nim jednak coś więcej.

A czyż to nie jest właśnie ważne w naszym świecie? Bycie dla drugiego człowieka? Jesteśmy tak zabiegani za swoimi pasjami i pragnieniami, że często zapominamy o innych, będących w okół nas. Więc chodź przez ten krótki czas, postarajmy się uważać na otaczjący nas świat jeszcze bardziej. Chciejmy być bardziej. Chciejmy kochać bardziej. Bądźmy! Kochajmy!

Nie będąc skromnym, akurat ja nie narzekam na brak czegokolwiek. Może. Czasem. Drobnej uwagi. Ale jest to ledwie odczuwalne. Bo czasem, ten drobny delikatny pocałunek w czoło, przyprawia moje serducho o przypływ szczęścia i gorąca.  Chcę potem, by on trwał, gdyż ukazuje mi wspaniałość tego wszystkiego, co jest pomiędzy nami. 

Dlatego, życzę wszystkim, by przestali  "latać"   jak pszczoły w ulu, i zauważyli wspaniałość nawet najdrobniejszych gestów i rzeczy, gdyż bez tego, nie jesteśmy w pełni nami, bo jako ludzie potrzebujemy akceptacji i uczucia, czy się do tego przyznajemy czy nie. Bo chcemy dawać i być obdarowanymi. Bo chcemy mieć ten czas, choć nie zawsze sie udaje. 
Więc postarajmy się to wszystko zrealizować, poczuć. Choćby przez chwilkę. W tegorrocznym Christmas-love-time.

środa, 14 grudnia 2011

being in a relationship means something?

Czy w dzisiejszym, modnym świecie naprawde tak nam trudno pamietać , iż nie jesteśmy sami? Skąd się bierze przekonanie, że zabieganie o uwagę, to wręcz swojego rodzaju  faux paix?
Czy naprawdę nie możemy, czy naprawdę tak trudno, pamiętać nam o tym, iż being in a relationship means something?
Współczesna kobieta, lubi nosić szpilki do wyrafinowanego żakietu lub jeansów; lub trampki w mocnym, rzucającym się w oczy kolorze. Lubimy manifestować, iż jesteśmy nizależne. i by to udowodnić, wiele robimy w tym kierunku. Potrafimy jednocześnie robić perfekcyjny make up i uczyć się języków, by nie odczuwać potrzeby drugiej osoby; bądź też dużo ćwiczymy, by być silnymi i móc sie obronić przed ewentualnym złem. Zmienił się od stuleci znany stereotyp, iż kobieta jest krucha i potrzebuje silnego, MĘSKIEGO wsparcia. Zmieniło się wiele, w każdym spekturum naszego, społecznego życia.
Jednakże.
Zjawisko "związku" pozostało, i pomimo, iż wiele się w nich pozmieniało, i samo tylko myślenie o nich też, to jednak wiele w nim z przeszłości.
Gdzieś przeczytałam pewnego rodzaju słownik . Gdy kobieta mówi "zimno mi" ozacza to "weź koc i przytul się do mnie" "nic mi nie jest"-> "przytul mnie mocno, zaraz się rozpłaczę".
Prawda więc jest taka, iż owszem, chcemy same rzadzić swoim życiem, ale chcemy również, by ktoś je z nami dzielił. By był przy nas, nie zostawiał, nie sprawiał, byśmy miały wrażenie, że nie jesteśmy dla tego kogoś ważne, gdyż on nie ma czasu sprawdzić poczty głosowej bądź skrzynki, na której jest milion 'natrętnych' wiadomości od nas.
Zawsze było w guście,  by to MĘŻCZYZNA starał się o względy. Lecz gdy w końcu je zdobył, rola 'spadała' na kobietę. I to nie, ba, może  powiedzmy, już nawet z przesadą, przez rok, jak w wypadku MĘŻCZYZNY, ale przez resztę życia. Bo to kobieta musiała się starać by obiad był smaczny; koszule wyprane i wyprasowane i dzieci nakarmione; a wieczorem musiała dodatkowo mieć energię i być szczęśliwą, gdy MĘŻCZYZNA miał ochotę "na coś jeszcze" przed snem.
I, dawniej było tak, że kobieta bała się odrzucenia. Że w ewentualnej sytacji, nikt już jej więcej nie będzie chciał. Więc się starała, ze wszystkich sił spełnić wszytkie możliwe aspekty, we wszystkich możliwych dziedzinach.

A dziś? Pomimo, iż nie boimy się odrzucenia z powodów, które istniały w przeszłości, to i tak odczuwamy strach. Bo czyż, nie czujemy? Czy nie boimy się, iż stracimy kogoś, na kim nam zależy? Albo, czy nie boimy się, iż brak znaku życia od drugiej osoby przez cały dzień, nie oznacza, iż tak naprawdę, my czujemy więcej a ta druga osoba traktuje to 'od tak"? Takich myśli w naszych głowach jest milion.

Tylko że, MĘŻCZYŹNI myślą inaczej. A w każdym bądź razie, tak sobie, tłumaczymy ich zachowanie, by choć strochę siebie same uspokoić. By móc zasnąć, a nie zadręczać sie myślami, iż coś się dzieje, iż nie kocha tak jak my.
Jednak, MĘŻCZYŹNI powinni widzieć, iż bycie w związku coś oznacza. Oznacza bycie i pamiętanie o drugiej osobie. Dbanie o jej uczucia i nerwy. O zważanie uwagi na to, co nas martwi i cieszy....

środa, 7 grudnia 2011

NIE JESTEŚMY TU SAMI

Gdy rzecz nie idzie po myśli, trzeba pamietać o tym, że w około są inni i że możesz na nich polgać.
Często nam jest dobrze, gdy jesteśmy sami, ale musimy pamietać, że żyjemy w społeczeństwie.
Dlatego tak ważne jest, by mieć kogoś.
Dziś w przeciągu 3h aż 4 osoby okazały się niezbędne- Kala, Robert, Seba i Kuba. I może nie zrobili wiele, ale było tego tyle , by móc się uśmiechnąć, wyszczerzyć zęby do lustra.
Obecnie, w mojej 'erze' lubimy być samodzielni. Ja lubię. Lubie wszystko sama zaplanować, nie cierpie gdy sie podejmuje za mnie decyzje lub mówi mi, co mam zrobić. I pomimo to wszystko, wiem też jak ważni są przyjaciele, i dlatego czasem trzeba się ugiąć i spasować, ale oni też odwzięczają się tym samym. Wiec jestem. I oni są. Tworzymy całość kompromisów, pomocy, śmiechu i przyjaźni.
Nie jesteśmy sami. Ja czuję, że nie jestem. I jestem z tego powodu zadowolona ^^

sobota, 3 grudnia 2011

Nasze żywe fascynacje; Siena.

Ja nie krzyczę, ja nie wyrażam przy każdej sposobności tego, że kocham Sienę. Że kocham dotyk rozgrzanej cegły na rynku, gdy ogrzało ją popołudniowe słońce. Nie krzyczę, że uwielbiam zamknąć oczy i wsłuchiwać się w odgłosy dookoła, jak rozmowę włochów lub zwykły , charakterystyczny dla takiej posadzki dźwięk butów chodzących po niej. Nie krzyczę , że patrzenie w niebo, obojętnie, wschodzące, mocno już świecące lub zachodzące, gdy moje plecy ogrzewa ciepło, jest jednym z najwspanialczych przeżyć w tym mieście. Nie krzyczę, że najlepszą pizze na wynos można dostać na prawo od Palazzo Publico, z małej pizzeri na rogu. Albo że pije się tu wyśmienitą kawę na stojąco. Lub że na zakupach w sienieńskim Benettonie czujesz się jak bogini we własnej kaplicy, gdyż tak wspaniałe jest tam sklepienie.
Nie krzyczę, że każde miejsce tam ma swoją magię, w której czuć aromat włoch. Nie krzyczę, że na marmurze  Duomo również można leżeć i komplementować świat i swoje problemy.
Albo, że w różnych uliczkach tego miasta, można nagle w ścianie spotkać wizerunki św. Katarzyny lub św. Barnarda ze Sieny, którzy walczyli z ubóstwem; lub wylegującego się, pulchnego kota leżącego u stóp swojej starszej pani, żywo rozmawiającej z sąsiadką podlewającą krwisto czerwone pelargonie.
Nie krzyczę, że to wszystko wprowadza mnie w stan uniesienia. Jest to we mnie. 
Ale krzycz. Krzycz jeśli czujesz się przez to szczęśliwy. Krzycz, jeśli tak to chcesz pokazać światu. Bo jeśli przez to,  wszystko jest dla Ciebie lepsze, to i dla mnie. Krzycz, bo gdy i ty jesteś szczęśliwy- ja mogę być. Jeśli ty się śmiejesz to i ja się śmieję.Bo gdy ty czujesz, że jesteś, to i ja czuję , że współistnieję.

czwartek, 1 grudnia 2011

O NASZYCH AWERSJACH

A może czasem, dla większego dobra lub dla dobra osoby, która jest dla nas ważna lepiej by było gdybyśmy się pozbyli pewnych awersji?

I nawet, jeśli one narodziły się poprzez tą osobę? Jeśli ona odczuwa głęboką facynację i zamiłowanie do tej rzeczy, miejsca, sprawy, więc w każdej możliwej chwili o tym wspomina, przy każdej okazji, przy każdym , nawet drobnym nawiązaniu...- to może my czujemy się zazdrośni? I dlatego czujemy awersję?
Co jeśli, nas to tak zacznie złościć, że bliska nam osoba w końcu to zauważy? Jak to wtedy wyjaśnimy? Tak nagle?
Jesteśmy ludźmi, więc gdy sytuacja będzie gorąca i gwałtowna, zaczniemy zmyślać.
I co to będzie? Największe badziewie. "Oh.. to przez pogodę" " W pracy mi dziś nie poszło" "Przejadłam się i jest mi nieodbrze"
Po tylu latach bycia dziewczyną, niestety wiem co mówię.
I stwierdzam teraz poważnie. Czas to zmienić. Pozostaje pytanie; W jakim tempie się to uda? Czy będzie to zmiana od tak- pstryknę palcami i już , mówię prawdę prawdę i tylko prawdę ( Oczywiście. Jeśli chodzi o wcześniejsze lata- zawsze mówi się prawdę- jeśli chodzi o sukienki i buty!) ? Czy może będę potrzebować paru 'ćwiczeń' zanim to nastąpi?
Tak czy inaczej.
Tak, przyznaję się. Jestem zazdrosna. Jestem cholernie zazdrosna o Paryż. I tak. Właśnie sama sobie w myślach zaprzeczyłąm troche wcześniejszym słowom- pomyślałam ' o ten zakichany Paryż'.
Nic na to nie poradzę. Jest jak jest.
Ale jest już postęp. Publicznie się przyznałam, choć i tak podejrzewam, że pewna osoba tego nie przeczyta, i może dlatego to napisałam.
Ale wracajac do meritum- wypieranie. Tak by można było nazwać niewygodne dla nas sprawy. Sprawy, które z czasem stają się nieprzyjemną, głęboką drzazgą w palcu. Sprawą, którą jak najszybciej trzeba wyciągnąć na wierzch, gdyż pozostająca pod powierzchnią, może nam poważnie zaszkodzić.
Ale jak to zrobić?
 Czy bycie tylko 'człowiekiem' nam tego nie utrudni? Czy nie nawykliśmy do komplikowania wszystkiego co mozliwe?

A może, pomoże nam najzwyklejsze lekarstwo- poczuć i poznać, to co kogoś tak facynuje, a i może w końcu i nas to zainteresuje?